„Parameswara – Radża Singapury – padał z nóg… Upał, który bezlitośnie lał się z nieba i gęste powietrze sprawiały, że pot zalewał mu czoło i plecy. Rozejrzał się dookoła – rybacy patroszyli świeżo złowione ryby, kobiety rozkładały stoiska z ręcznie robionymi bibelotami. Umorusane po pas dzieci dzielnie pracowały nad tym, aby umorusać się jeszcze bardziej… Czy ta wioska rybacka, z której ktoś wypompował życie, ma jakąś przyszłość? Czy można tu mówić o znakach i przeznaczeniu? Nie dalej jak chwilę temu, jeden z jego łowczych psów wpadł w popłoch i przestraszył się… kanczyla! Ślizgał się w panice po błotnistym brzegu, uciekając przed zwierzątkiem, które wyglądem przypomina mysz! Parameswara otarł pot z czoła, zmrużył oczy, spojrzał w górę. Gałęzie Amalaki, które chroniły go przed skwarem, uginały się pod ciężarem dojrzałych owoców. Ogromne drzewo, które poddaje się całkowicie małym, zielonym owocom. Niech będzie. Malakka. Stolica mego nowego królestwa.”
I tak powstała Malakka!
Niewielkie miasto w Malezji, które ma niesamowicie szaloną historię! W XV wieku z niepozornej wioski rybackiej stała się bogatym portem handlowym i miejscem wymiany kulturowej. Zdobywana w kolejnych latach przez Portugalczyków, Holendrów, Brytyjczyków może zszokować różnorodnością architektury. Jedno spojrzenie. Tyle wystarczy, żeby uświadomić sobie, że Malakka jest absolutnym miksem: kulturowym, jedzeniowym, religijnym. Tylko tam znajdziesz meczet, który wygląda jak stupa. Albo wioskę w mieście, gdzie granicę między nowoczesnością a tradycją wyznacza rzeka. W 2008 roku miasto Malakka zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. I tak – warto jechać do Malakki!
Do Malakki trzeba mieć szczęście. My mieliśmy. Dotarliśmy do niej tuż przed chińskim nowym rokiem, kiedy Chinatown wygląda jak z żurnala. Dotarliśmy tam przed weekendem, kiedy ulica Jonker pęka w szwach od różnej maści jedzenia i riksz wyjących w niebogłosy piosenki Eda Sheerana. Dotarliśmy tam przed piątkiem, kiedy są organizowane wycieczki z przewodnikiem po wiosce Morten. Po prostu – odwiedź Malakkę w weekend lub tuż przed (czwartek – niedziela), bo w innych dniach Malakka zamienia się w senne „coś”.
Dlaczego warto jechać do Malakki?
I. Dla ciekawej architektury, pięknego Chinatown, wszędobylskich murali, kolorowych budynków!
W Malakce zwiedzisz mury portugalskiego Fortu Famosa, pocztówkowy Plac Holenderski z czerwonym kościołem, statek – muzeum, najstarszy kościół katolicki w Azji Południowo – Wschodniej (albo raczej jego ruiny), możesz wjechać na wieżę widokową w dziwnym obracającym się ufo, spacerować godzinami po deptaku… Malakka to istny kocioł różnorodności!
II. Dla wioski w mieście – Kampung Morten.
O wiosce Morten dowiedzieliśmy się zupełnie przypadkowo. W informacji turystycznej w centrum Malakki wisiał plakat reklamujący darmowe oprowadzanie po wiosce Morten czyli tzw. free walking tour.
Podczas zwiedzania wioski Morten wchodziliśmy do domów, próbowaliśmy lokalnego jedzenia i przymierzaliśmy tradycyjne stroje. Dodatkowo poznaliśmy takie hity jak np. meczet, który swoim wyglądem przypomina buddyjską pagodę! Okazało się, że za taką kreatywność odpowiedzialni są budowniczy z Indii, którzy prawie 200 lat temu pracowali przy tworzeniu wioski. Jako że nigdy wcześniej nie budowali meczetu, postanowili wybudować to, co potrafią najlepiej – meczetopagodę… Najwidoczniej taka nieścisłość nikomu nie przeszkadzała.
Wioska odgrodzona jest od miasta rzeką. Znajduje się tam 50 tradycyjnych drewnianych domów. A free walking tour (po zwiedzaniu daje się dobrowolny napiwek) powstał, aby zaktywizowaniu mieszkańców wioski.
Praktycznie:
- wstęp do wioski jest bezpłatny, natomiast po zwiedzaniu daje się dobrowolny napiwek. W takie oprowadzanie zaangażowani są po prostu mieszkańcy wioski, którzy dzielą się swoją historią, zapraszają do swoich domów – warto więc docenić ich wysiłek.
- informacje o oprowadzaniu po Kampung Morten znajdziesz w informacji turystycznej w centrum Malakki – budynek po drugiej stronie ronda, niedaleko placu holenderskiego. Wycieczka organizowana jest tylko kilka razy na tydzień (poniedziałek-środa-piątek), ale naprawdę warto ją uwzględnić podczas planowania!
III. Dla Jonker Street!
Ulica Jonker jest absolutnym hitem Malakki. Hitem i kiczem jednocześnie, bo to co dzieje się tam w weekend nie mieści się głowie! Na Jonker zjesz praktycznie wszystko – chińskie burgery jajeczne z ośmiornicą, turecki kebab, laksę Nyonya, dim sumy, szaszłyki, pieczone kurczaki, owoce… Naprawdę musieliśmy bardzo się ograniczać, żeby nie pochłonąć wszystkiego na raz.
IV. Dla szalonych riksz!
W całej naszej 5-miesięcznej podróży po Azji Południowo- Wschodniej nigdzie nie widzieliśmy riksz tak wyglądających. Kiczowate, plastikowe, świecące, głośne. Sam wybierasz piosenkę, którą kierowca puszcza w głośnikach i jedziesz wzdłuż głównej ulicy. Trwa to może z 15 minut i kosztuje dużo za dużo (25 MYR za przejażdżkę). Ale my prawie spadliśmy ze śmiechu z tej rozklekotanej, różowej rikszy.
V. Dla Malakki nocą!
Malakka nocą wygląda niesamowicie! Oświetlone uliczki, domy i knajpki, które cupnęły tuż przy brzegu rzeki. Powietrze robi się chłodniejsze, rześkie, a całe miasto przechodzi istną metamorfozę.
Wybierz się na rejs statkiem (18 MYR za osobę) – Malakka widziana z tej perspektywy jest zupełnie inna, spokojniejsza, romantyczna. A po rejsie zamów wino w jednej z licznych knajpek przy nadrzecznym deptaku.
Na YouTube znajdziesz pełną relacje z naszej podróży dookoła świata – w tym Malezji!
Justyna